niedziela, 25 sierpnia 2013

Smartrelacja

Może "relacja" to za duże słowo. I nie do końca smart, skoro zapomniałam wziąć ze sobą aparat i musiałam operować tylko smartfonem. Inaczej więc: akcja "nowy pokój dla dwóch sióstr".
Pouczyłam, iż, planując image pomieszczenia, określamy:
1. kolor
2. motyw.
Przekaz zrozumiano.
Jakież było szczęście moje, gdy okazało się, że wyjściowe kolory to niebieski, w proponowanym towarzystwie bieli i czerwieni, a motyw zaakceptowany przez nastolatkę to ...mooorze.... No chyba każdy, kto tu bywa, jest w stanie wyobrazić sobie rozanielenie na mojej twarzy na samą myśl :)

To teraz odpowiadam na pytanie: ile można zrobić w ciągu doby, mając do dyspozycji: kobiety dorosłe sztuk dwie, nastolatkę sztuk jeden, dziecko nadpobudliwe sztuk jeden, dorosłego mężczyznę (przez godzin 4-5) sztuk jeden, jak również: maszynę do szycia (1x), zszywacz tapicerski (1x), pistolet do klejenia na gorąco (1x), zaplecze krawiecko-pasmanteryjne (5 kilo), zapał, cierpliwość, wolę i ochotę, kawę, ciasto zebra i z borówkami (wszystko to bez limitów).

Można więc:
otulić dwa rozkładane tapczaniki Smerfuś (Karolina, lat 5: "Wyspałam się dziś na Smerfusiu!") narzutami powstałymi z produktu Indira od Szweda;
przyrządzić dwie pasujące poduchy w miejsce czegoś nie do końca przekonującego tak kolorystycznie, jak formą;
wykonać pele-mele, sztuk 2 - prawdziwą ozdobę pokoju (z początkową nieśmiałością, z końcową ekstazą);

planujemy rozkład wstążek i guzików :)

słoneczka przy pracy - młodszy podawacz szpilek i moja faworytka: początkująca krawcowa-amatorka
słodkie bestie, nie? ;) <3

a tu mamy już deskę sosnową obłożoną pianką i obciągniętą białym płótnem, i przyszpilone wstążki


 prezentacja efektu końcowego - tak, właśnie o to chodziło!
ale nikt nie spodziewał się, że będzie aż tak ładne :)


podłożyć firankę;
przykręcić karnisz i powyższą firankę upiąć;
przymocować wielofunkcyjną tablicę nad biurko (zaopatrzoną w szynę z pojemnikami i haczykami, półki i kawałek korka);
przymocować wieszak do kącika piękności, kryjącego tabuny spineczek i opasek - jak na razie;


przymocować pele-mele sztuk 2 i zachwycać się nimi w towarzystwie zgromadzonych sąsiadów;
uszyć, ozdobić i tchnąć ducha (=wypełniacz do maskotek/ poduszek) w szmaciane ozdoby w stylu marine (Karolina, lat 5: "Wypchnęłam tę rybkę!").



W międzyczasie można wykonać całą masę innych niezwykle istotnych czynności:
(nie) wyspać się;
uszyć etui filcowe z wow-neonowymi gumeczkami na smartfona - sztuk 2;




naprawić plecak szkolny, mozoląc się przy tym boleśnie i dotkliwie;
zjeść pięć pełnowartościowych i pełnopysznych posiłków;
wypić butelkę wina;
zbiec na dół po bazylię, którą wiatr uprowadził z balkonu;
rozkoszować się na tymże balkonie stygnącą (ZA) szybko kawą...
...
...

Niestety, w kwestii większości z tych wątków, musicie wierzyć mi na słowo pisane.
Jest kilka fotek, telefonicznych, jak wspomniałam. Przykro mi, ale - kto nie ma w głowie, ten ma jeszcze gorsze zdjęcia.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Drugie życie banerów i nie tylko

Ojojoj, coś się pogubiłam. Działanie na dwóch frontach i ogólne życiowe i wakacyjne zamieszanie nie sprzyja porządkom na blogu. 
Do rzeczy. Ponad miesiąc temu w Parku Oliwskim (Gdańsk) chodziły maszyny do szycia. A to w ramach "Parkowania", weekendowej akcji promującej robienie użytku z nieużytków. Dotyczy przedmiotów, miejsc, ludzi (jakkolwiek to brzmi). Ale, skupiając się na temacie - ze starych banerów szyto torby, torebki i sakwy rowerowe. Stoisko było zaopatrzone w dwie maszyny do szycia, ale stały do nich straszne kolejki. Wybrałam sobie więc to i owo, i postanowiłam posklejać (pozszywać) owe to i owo do kupy w domu. Z ciekawości, jak taki baner w ogóle się szyje, postawiłam najpierw na prostą torbę zakupową.

I co?
Baner się szyje bardzo prosto i dobrze, polecam mocną igłę. Ciężko robi się tylko czasami na zakrętach, gdy trzeba coś wygiąć, podgiąć lub przeciągnąć. Ale taka siatka to sama radość. Są bardziej odważni, bodajże w Łodzi powstają torby, nerki i plecaki w bardzo skomplikowanych kształtach, a wszystko z tegoż surowca. 


Kolejne kawałki banerów czekają na obróbkę, zastanawiam się cały czas, na co je najlepiej przeznaczyć.
Macie jakieś doświadczenia? 




A teraz hit z Berlin Alexanderplatz.
Tam codziennie zmiana dekoracji ;) Tego lata trafiłam na kapitalną prezentację "zabawek" zrobionych ...po prostu ze złomu. Znajdziecie tu sprzęt kuchenny i starą ramę łóżka pod materac. "Recycling-Spiele" to hasło nad tym przedsięwzięciem, genialne na czas kryzysu, no i - wielki popis kreatywności. Autorzy udowadniają, że nie trzeba wielkiej kasy i błyskotek, by przyciągnąć dużych i małych, by dobrze się bawić i przy okazji poznawać prawa fizyki. 





Poniżej: jak w większości przypadków, należy wykazać się dużą zręcznością. Drewniany bloczek z pionu przerzucamy do poziomu. Ale trzeba go złapać! 




 To taki łóżkowy tenis trochę, podbijamy piłkę od dołu. 


 



Prawda, że kryzys może mieć radosne, pozytywne oblicze? :)

Herbata

Prolog. 
A figa. Żadnej herbaty. Bawię się skojarzeniami ;)
Przeglądałam zdjęcia ostatnich (s)tworów w poszukiwaniu tego, czym się z Wami jeszcze nie dzieliłam. Znalazłam między innymi poniższe i zaczęłam zastanawiać się, co je łączy. Ponieważ dziś była pełnia, a ja i bez tego ostatnio źle sypiam, i ponieważ kawa w żyłach płynie zbyt wolno, szybciutko, migiem, zaprzestałam tych rozmyślań. Miałam napisać: na okrągło i z prądem. Już byłam w ogródku, już witałam się z gąską - a tu: cyk! kawa! - znaczy...herbata. Łączy okrągły kształt z prądem. No to niech będzie, w końcu pozwalam sobie często na tego rzędu luźne dywagacje i plątaniny myśli i słów. Hmmm, taki blog to jest coś. Miejsce, gdzie można być naprawdę sobą. Miło, oczywiście, gdy ktoś to czyta i się nie pogubi ;) Ale mnie zawsze samo pisanie sprawiało dużo satysfakcji. Przy okazji - gorąco pozdrawiam wszystkich Obserwujących, zwłaszcza tych ukrytych ;) Zachęcam do comingoutów ;))

Akt I. Na okrągło. 
Po niedawnej zielonej sówce  okazało się, że jest IDEALNA na wycieczki szkolne. Mega pojemna, a jednocześnie nie przytłacza wątłego nastoletniego (11 wszak!) ciała. No to co, trzeba było szyć następnego okrąglaka, identycznego w rozmiarach, rzecz jasna - dla przyzwoitości wybrano inne motywy kolorystyczne itp. Ale worek na wf to już identyczny identyczny. No dobra, prawie. "Wiesz, ciociu, wymyśliłyśmy, ze np sznurek mógłby być w innym kolorze, żeby nam się te worki nie myliły." Racja, dziecko, racja. No i tak zaczyna się podwójne szycie. Wiadomo, 11-letnie nieszczęścia chodzą parami ;)




Akt II. Z prądem.

Daaawno temu już podjęłam współpracę z elektrykiem. Jej efektem była ta torba.
Wróciłam do tematu, ale tym razem byłam dwuprofilowa, i elektryką zajęłam się sama. Włącznik też nieco inny, i inny sposób jego mocowania. Do zdjęcia na czas prania, ech, kobieta to musi o wszystkim myśleć. 
Do Włoch leci ta czarnulka, no szkoda, że nie pozdrowię po włosku przyszłej właścicielki. Przecież nie będę wypisywać tu typów kawy albo makaronów, nawet jeśli akurat na tym się znam ;) 


Epilog.
Teraz napiszę coś odkrywczego. Mamy deszczowy koniec ...sierpnia, nie lata, no wszak! Kto wie, co jeszcze z tego wyjdzie. Nauczyciele używają miary lat szkolnych często, nie kalendarzowych, też tak mam. I jak uruchamiam w głowie przegląd owych końcówek wakacji czy lata z lat minionych, to pamiętam taki wrzesień, który przechodziłam w klapkach, i pamiętam taki, w którym najlepsze były kalosze.
Oby jeszcze jak najwięcej dni w klapkach, moi drodzy, oby!

środa, 7 sierpnia 2013

Nabieram prędkości

Żeby jak najwięcej zrobić przed właściwym urlopem.
A żebyście Wy nie zapomnieli o mnie, podrzucam kilka fotek tego, co ostatnimi czasy powstało.
Najpierw: nerki. Sztuk dwie. Pierwsza, mniejsza, zgrabniutka, w grochy. Uszyta z bawełny powlekanej akrylem (od Szweda), które to powleczenie pozwala wierzyć, iż będzie trwalsza, łatwiejsza w obsłudze (czyszczeniu), może bardziej wodoodporna.
Druga - na pewno będzie wodoodporna, ponieważ uszyłam ją z cordury, wzór moro. Duża. Rzekłabym: XXL. Rzekłabym: męska. Zapraszam, jest w butiku DaWanda :)



 



Dziś ukończyłam kolejną sowę, tym razem w rozmaitości odcieni zieleni. Sowa italiana, ściskam z tego miejsca przyszłą sowią mamę ;) 



I lecę, bo robota czeka, czeka!

czwartek, 1 sierpnia 2013

W czasie deszczu dzieci uczą się szyć

Nie ma to jak umówić się na plażowanie z 11latką, i skończyć przy maszynie do szycia. Tak jednak, drodzy moi, może się wydarzyć, gdy duje, wieje i zacina, leje, błyska się i grzmi. Te czasowniki są zdecydowanie najbardziej odpowiednie dla tego, co działo się w Gdyni od wtorkowego poranka do wczoraj, około 20 wieczorem.
Okazuje się jednak, i z tym orężem wyjdę naprzeciw każdemu, kto twierdzi inaczej, że dziewczynka lat 11 doskonale poradzi sobie bez internetu, telewizora i tabletów uspokajających, nawet gdy pada, leje i zacina.
Szyłyśmy. Nauczyłyśmy się szyć prosto i zygzakiem (obrębianie, uff!), próbowałyśmy różnych ściegów ozdobnych, opanowałyśmy szycie wsteczne. Oczywiście potrafimy nawlec co trzeba, od góry i od dołu, wymienić stopkę, gdy trzeba, podłączyć i sprzątnąć po sobie. Szpilkowanie i krojenie nie należą do największych przyjemności - ha, 11latka jeszcze nie wie, co to prucie! Ale już ciuła kieszonkowe na maszynę do szycia.

Zaczęłyśmy od przeglądu tkanin w arsenale ciotki bez polotu. Pierwszy krok do szaleństwa. Bogu dzięki, zbliżała się noc, to był dostatecznie silny argument za pójściem spać. A rano było już łatwiej.

Pierwsze wprawki w szyciu czynione były na płachtach bawełny od Szweda, która po drugim praniu nadaje się tylko do tego. Wprawki drugie - na pięknym, stylowym worku na strój gimnastyczny. Ma on w środku osobną kieszeń na buty, ale nie jest to tak istotne, jak złote wąsy i złoty sznurek.


Po nauce zszywania i obrębiania pojawiło się coś innego. Szpilki, wzory i wypychanie quasi-pluszowych stworzeń. Młodszej siostrze obiecany był konik (no, na etapie koników jest młodsza siostra właśnie). 11latka wzięła więc na siebie przygotowanie szablonu - najprostszy a uroczy, czyli całkowicie odpowiedni, okazał się być koń Dala. Dostał ogon z filcu, dostał wieszaczek i dwie tasiemki przy kopytach. Te tasiemki będą pilnowały wszystkich wsuwek i spineczek - czyli przeogromnie ważnej sprawy w przypadku 5latki. 



Machnęłyśmy od razu wieszak na opaski do włosów, przy okazji którego trzeba było wysłuchać wykładu o fizelinie i rozpoznać stronę z klejem.

Najbardziej skomplikowana okazała się być okrągła listonoszka, na którą 11latka po długich jękach i zawodzeniach wybrała sówki. Do wyboru miała sówki, sówki i jeszcze dwa inne wzory. Padło na sówki w kolorystyce jak niżej.
Tutaj większy wkład miała ciotka bez polotu, ale nikt nie pozostawał bezrobotny. Torebka już sprawdzona, okazała się świetnym kompanem, gdy wreszcie wyszło słońce!

    

Na koniec przyjemności  taplanie w farbach. Nadarzyła się okazja, by pokolorować nerkę, którą widzieliście tutaj. Teraz jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju! 



Gdy już wyszło słońce, można było poszukać innych radości. Dotarłyśmy dziś na Polankę Redłowską, musiałam wreszcie przyjrzeć się siłowni pod chmurką, o której jakiś czas temu donosił któryś z telewizyjnych serwisów informacyjnych.
Świetne miejsce, i tłumek zainteresowanych w każdym wieku. Przemiło. Dla pleców przyklejonych do maszyny do szycia - wspaniała odskocznia (nawet jeśli tak naprawdę zajmowałyśmy się przez te deszczowe dni także innymi tematami ;))

Słonecznego lata - zwłaszcza w Gdyni :)