czwartek, 1 sierpnia 2013

W czasie deszczu dzieci uczą się szyć

Nie ma to jak umówić się na plażowanie z 11latką, i skończyć przy maszynie do szycia. Tak jednak, drodzy moi, może się wydarzyć, gdy duje, wieje i zacina, leje, błyska się i grzmi. Te czasowniki są zdecydowanie najbardziej odpowiednie dla tego, co działo się w Gdyni od wtorkowego poranka do wczoraj, około 20 wieczorem.
Okazuje się jednak, i z tym orężem wyjdę naprzeciw każdemu, kto twierdzi inaczej, że dziewczynka lat 11 doskonale poradzi sobie bez internetu, telewizora i tabletów uspokajających, nawet gdy pada, leje i zacina.
Szyłyśmy. Nauczyłyśmy się szyć prosto i zygzakiem (obrębianie, uff!), próbowałyśmy różnych ściegów ozdobnych, opanowałyśmy szycie wsteczne. Oczywiście potrafimy nawlec co trzeba, od góry i od dołu, wymienić stopkę, gdy trzeba, podłączyć i sprzątnąć po sobie. Szpilkowanie i krojenie nie należą do największych przyjemności - ha, 11latka jeszcze nie wie, co to prucie! Ale już ciuła kieszonkowe na maszynę do szycia.

Zaczęłyśmy od przeglądu tkanin w arsenale ciotki bez polotu. Pierwszy krok do szaleństwa. Bogu dzięki, zbliżała się noc, to był dostatecznie silny argument za pójściem spać. A rano było już łatwiej.

Pierwsze wprawki w szyciu czynione były na płachtach bawełny od Szweda, która po drugim praniu nadaje się tylko do tego. Wprawki drugie - na pięknym, stylowym worku na strój gimnastyczny. Ma on w środku osobną kieszeń na buty, ale nie jest to tak istotne, jak złote wąsy i złoty sznurek.


Po nauce zszywania i obrębiania pojawiło się coś innego. Szpilki, wzory i wypychanie quasi-pluszowych stworzeń. Młodszej siostrze obiecany był konik (no, na etapie koników jest młodsza siostra właśnie). 11latka wzięła więc na siebie przygotowanie szablonu - najprostszy a uroczy, czyli całkowicie odpowiedni, okazał się być koń Dala. Dostał ogon z filcu, dostał wieszaczek i dwie tasiemki przy kopytach. Te tasiemki będą pilnowały wszystkich wsuwek i spineczek - czyli przeogromnie ważnej sprawy w przypadku 5latki. 



Machnęłyśmy od razu wieszak na opaski do włosów, przy okazji którego trzeba było wysłuchać wykładu o fizelinie i rozpoznać stronę z klejem.

Najbardziej skomplikowana okazała się być okrągła listonoszka, na którą 11latka po długich jękach i zawodzeniach wybrała sówki. Do wyboru miała sówki, sówki i jeszcze dwa inne wzory. Padło na sówki w kolorystyce jak niżej.
Tutaj większy wkład miała ciotka bez polotu, ale nikt nie pozostawał bezrobotny. Torebka już sprawdzona, okazała się świetnym kompanem, gdy wreszcie wyszło słońce!

    

Na koniec przyjemności  taplanie w farbach. Nadarzyła się okazja, by pokolorować nerkę, którą widzieliście tutaj. Teraz jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju! 



Gdy już wyszło słońce, można było poszukać innych radości. Dotarłyśmy dziś na Polankę Redłowską, musiałam wreszcie przyjrzeć się siłowni pod chmurką, o której jakiś czas temu donosił któryś z telewizyjnych serwisów informacyjnych.
Świetne miejsce, i tłumek zainteresowanych w każdym wieku. Przemiło. Dla pleców przyklejonych do maszyny do szycia - wspaniała odskocznia (nawet jeśli tak naprawdę zajmowałyśmy się przez te deszczowe dni także innymi tematami ;))

Słonecznego lata - zwłaszcza w Gdyni :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz