sobota, 13 kwietnia 2013

Everybody loves London

Sobota upłynęła pod trzema znakami: najpierw praca i obowiązki. Potem zasłużony leń, z wyjątkowo długim ogonem. Wreszcie - radosny powrót maszyny na stół. To stół dębowy o wielu rysach, tak w drewnie, jak jego historii. Mój Tata bawił się na nim w okręt.
Przy okazji.
On: - Jak można bawić się na stole w okręt?
Ona: - Wystarczy postawić go blatem na dół i można rozpinać żagle.

Stół zjechał całą Polskę. Okrętem był w okolicach Wałbrzycha, gdzie latem, za berbecia, miałam piękny widok na Góry Sowie. Potem przyjmował gości na Podlasiu. Tam się nie widzieliśmy - nasze kolejne spotkanie miało miejsce na Kujawach. A stamtąd prosta droga nad morze. Tak samo prosta jak dla mnie.
Ale wracając do tematu znaków i maszyny na wyżej przedstawionym.
Tak już mam, gromadzę tkaniny duże i małe, grube i cienkie, wzorzyste i jednolite. Któż tego nie zna?
Już od kilku miesięcy czekają na mnie arkusze filcu, który wreszcie dziś wzięłam w obroty. Chylę czoła przed wszystkimi, którzy tak cudownie radzą sobie z jego - na pierwszy rzut oka banalną - obróbką. Myślę tu przede wszystkim o domowych wytworach i ograniczeniach w postaci np średnio profesjonalnej maszyny.
"Udało mi się" - mam nadzieję, że mogę to powiedzieć! - okiełznać w końcu szare zwoje na okoliczność niewielkiej listonoszki na długim pasku, okraszonej jak widać. W środku mocna bawełna w roli podszewki, dwie kieszonki, zapięcie - magnes.
A do kompletu, proste a urocze (nie inaczej!) etui na fona. Też z wyrazami miłości for London.
(Nie ma Londyn, jest Lądek!)






Tymczasem, dobranoc chyba :) 
Przemiłej niedzieli! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz