czwartek, 22 sierpnia 2013

Herbata

Prolog. 
A figa. Żadnej herbaty. Bawię się skojarzeniami ;)
Przeglądałam zdjęcia ostatnich (s)tworów w poszukiwaniu tego, czym się z Wami jeszcze nie dzieliłam. Znalazłam między innymi poniższe i zaczęłam zastanawiać się, co je łączy. Ponieważ dziś była pełnia, a ja i bez tego ostatnio źle sypiam, i ponieważ kawa w żyłach płynie zbyt wolno, szybciutko, migiem, zaprzestałam tych rozmyślań. Miałam napisać: na okrągło i z prądem. Już byłam w ogródku, już witałam się z gąską - a tu: cyk! kawa! - znaczy...herbata. Łączy okrągły kształt z prądem. No to niech będzie, w końcu pozwalam sobie często na tego rzędu luźne dywagacje i plątaniny myśli i słów. Hmmm, taki blog to jest coś. Miejsce, gdzie można być naprawdę sobą. Miło, oczywiście, gdy ktoś to czyta i się nie pogubi ;) Ale mnie zawsze samo pisanie sprawiało dużo satysfakcji. Przy okazji - gorąco pozdrawiam wszystkich Obserwujących, zwłaszcza tych ukrytych ;) Zachęcam do comingoutów ;))

Akt I. Na okrągło. 
Po niedawnej zielonej sówce  okazało się, że jest IDEALNA na wycieczki szkolne. Mega pojemna, a jednocześnie nie przytłacza wątłego nastoletniego (11 wszak!) ciała. No to co, trzeba było szyć następnego okrąglaka, identycznego w rozmiarach, rzecz jasna - dla przyzwoitości wybrano inne motywy kolorystyczne itp. Ale worek na wf to już identyczny identyczny. No dobra, prawie. "Wiesz, ciociu, wymyśliłyśmy, ze np sznurek mógłby być w innym kolorze, żeby nam się te worki nie myliły." Racja, dziecko, racja. No i tak zaczyna się podwójne szycie. Wiadomo, 11-letnie nieszczęścia chodzą parami ;)




Akt II. Z prądem.

Daaawno temu już podjęłam współpracę z elektrykiem. Jej efektem była ta torba.
Wróciłam do tematu, ale tym razem byłam dwuprofilowa, i elektryką zajęłam się sama. Włącznik też nieco inny, i inny sposób jego mocowania. Do zdjęcia na czas prania, ech, kobieta to musi o wszystkim myśleć. 
Do Włoch leci ta czarnulka, no szkoda, że nie pozdrowię po włosku przyszłej właścicielki. Przecież nie będę wypisywać tu typów kawy albo makaronów, nawet jeśli akurat na tym się znam ;) 


Epilog.
Teraz napiszę coś odkrywczego. Mamy deszczowy koniec ...sierpnia, nie lata, no wszak! Kto wie, co jeszcze z tego wyjdzie. Nauczyciele używają miary lat szkolnych często, nie kalendarzowych, też tak mam. I jak uruchamiam w głowie przegląd owych końcówek wakacji czy lata z lat minionych, to pamiętam taki wrzesień, który przechodziłam w klapkach, i pamiętam taki, w którym najlepsze były kalosze.
Oby jeszcze jak najwięcej dni w klapkach, moi drodzy, oby!

2 komentarze:

  1. Oby!!! Też wolę klapki od kaloszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sobie powzdychałyśmy! Klapki można już pewnie zamknąć na głucho w piwnicy, to, co od kilkunastu godzin spada na Gdynię, nie wróży nic dobrego!

      Usuń