poniedziałek, 30 lipca 2012

O wielkiej roli małej poduszki do igieł

Nie mylić z małą poduszeczką! O mało co tak właśnie bym napisała, widocznie jednak instynkt samozachowawczy trzyma formę.
Chyba jeszcze w czasie praktyk studenckich uwrażliwiłam się na przesadę w zdrabnianiu, charakterystyczną podobno dla kilku zawodów.
Nauczyciele - bezpośrednia przyczyna mojej nadwrażliwości na tę kwestię.
"Kochane dzieciaczki, wyjmujemy zeszyciki i zapisujemy ołóweczkiem temacik." Starsi uczniowie doznają zaszczyciku pisania "sprawdzianików" i "kartkóweczek". Bywa, że dostają z nich "jedyneczkę". Jeśli mają pecha (czasem wystarczy peszek!), tego samego dnia złapie ich policjant drogówki (w slangu użytkowników CB-radia "misiaczek") i wlepi im "mandacik". Poprosiwszy uprzednio o "dokumenciki", rzecz jasna.

U mnie nie ma małych poduszeczek, u mnie jest więc albo mała poduszka, albo poduszeczka. Najpierw zaczęłam się zachwycać najróżniejszymi poduszkami do znalezienia na Pinterest. Potem wybrałam sama kilka wzorów. I stworzyłam podusie dwie. Jedną (dynię) podarowałam, używam kaktusa. Pragnę kolejnych poduszek, ale co na to kaktus?

Każdy wie, z kaktusami trzeba żyć w zgodzie.

Dynia jest z nami dzięki wełnie czesankowej i igle - filcowałam ją dzielnie, wyłącznie na sucho. Pan Kaktus został uszyty z filcu prasowanego i wypełniony skrawkami szmatek. Samą roślinkę zszyłam z "glebą", do środka włożyłam kamień, dzięki któremu kaktus jest stabilny i dzielnie przyjmuje ciosy.
Pan Kaktus został już raz pomylony z żywą roślinką. Do tej pory zdarza mu się spoglądać w moją stronę wilkiem.

Odkąd spotykam się z Panem Kaktusem, mam wrażenie, że moje decyzje i szwalnicze posunięcia zyskały na jakości, są bardziej przemyślane i w efekcie tego lepiej owocują.
Wracam do sadu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz